Jakiś tam film o jakimś tytule. Czy to ważne? Jakby recenzja. Należy traktować jako migawkę z umysłu. Stare.
Wpadł mi w odtwarzacz film pt. Boyhood, którego główną cechą jest to, że był kręcony regularnie przez 12 lat, z tymi samymi aktorami, i nic z tego nie wynika. W pierwszej połowie młody główny bohater jest jeszcze urokliwy, w drugiej połowie staje się uciążliwy. Czas projekcji słownie sto pięćdziesiąt dziewięć minut. Gdzieś piszą że to jakby "Cudowne lata" w pigułce, owszem ale bez "cudowne". Lata oglądania cudzej kroniki rodzinnej. Eksperyment filmowy na nieletnich. Ja zaryzykuję nawet tezę, że to jest film przyrodniczy, wprawdzie bez narratora, ale z tą samą "humanistyczną empatią" i dzieloną tematyką: znajdowanie partnera, wychowywanie potomstwa, dorastanie potomstwa. W końcowych napisach miało podobno wybrzmiewać "Circle of life" z Króla lwa, ale był kłopot z licencją. Wyrażając się bezpośrednio: nie ma to więcej głębi niż dwugodzinny film o bocianach czy fokach, z ogromnym szacunkiem dla bocianów i fok. Kle kle kle? Kle kle kle. Końcowa scena: jest rok 2017, oglądam film z 2015, w nim podawane na poważnie przemyślenia filozoficzne młodzieży na miękkich narkotykach, a w tle nie leci "Waiting for the sun".
Oto więc na dzień dobry dialog, będący wielopoziomową ekstrakcją całej mądrości ww. filmu:
SYN: to jaki jest sens?
OCIEC: sens czego?
SYN: no tego wszystkiego?
OCIEC: uhahaha, tego wszystkiego? uhahahahehe, dzieciaku, lecimy na czuja i próbujemy jakoś to układać!
I bęc, i sześć nominacji do Oskara i globy i srebrne i złote i arcydzieło.
Główny bohater, którego dziecięctwo jest kanwą filmu, przypomina boję - boja ma swoje zakresy głębokości, odległości, boja kiwa się na fali i całym swym istnieniem realizuje przesłanie "nie płyń na głębię". Tak samo tytułowy chłopiec: Istnieje w wyznaczonym zakresie, bierze wszystko co mu dają: aparat fotograficzny, Biblię, strzelbę, coś "co zacznie działać gdy będziemy na miejscu"(?), bon oszczędnościowy, dziękuje albo nie dziękuje i przemieszcza się dalej, jedno pole do przodu. To jest film głęboko nihilistyczny, i ja, pomimo że się w homo sapiens nie kocham, muszę stanowczo i zaprotestować przeciwko takiemu produktowi, sprzedawanemu jako "mądry i pełen człowieczeństwa film o rzyciu". Życie ma swoje tajemnice, swoje zakrętki i swoje wymysły i życie sobie nie życzy, żeby wygłaszać odkrywcze tezy o jego banalności.
Jest to także film, który sam nie wie czy wpisywać się w aktualną koniunkturę w której wszelka elitarność jest zła, podium jest podłużne i wszyscy zmieszczą się na stopniu z numerem 1, tak aby przypadkiem nikomu nie było przykro i nie został wykluczony, czy też iść w stronę mającego większe tradycje mitu artysty który ma coś, czego nie mają inni i dlatego jest artystą. Bohater dostał wprawdzie srebrny medal w konkursie fotograficznym, ale sam przyznaje że tych srebrnych medali przyznano dziesięć. Idea "banalności ozłoconej" odpowiada za większą część filmu, a fakt że filmowy bohater dostaje aparat i nauczyciel odkrywa w nim talent (strona bierna), jako tego który "widzi inaczej" jest tylko doklejonym wątkiem, istniejącym tylko po to, żeby film miał chociaż trochę tego, co kiedyś ludzkość nazywała treścią. Ciekawa jest też scena gdy młodzian jedzie ze swoją dziewczyniną przez autostrady, i ona donosi mu, że jakiś ich znajomy "usunął sobie facebooka", i że hipotetycznym motywem tego działania było że "chciał się wyróżnić", a to jest w jej oczach najgorsze obrzydlistwo. ("Wychowywać bawiąc!")
Już pisałam tu, że zwykle opisana historia o zwykłych ludziach jest tą kombinacją której nie zdzierżę, między innymi przez brak napięcia między treścią a formą.
Dodatkowo, po fragmencie w której główny junak narzeka na system komputerowy który na podstawie 24 pytań tworzy profil studenta i ze 100% skutecznością dobiera mu współlokatorów w akademiku, tak by wszyscy byli szczęśliwi, po tej scenie zalęgło się we mnie podejrzenie, czy aby nie oglądam losów jakiejś MATEMATYCZNIE uśrednionej amerykańskiej rodziny. Chodzi o to wrażenie obcowania z samym jądrem rzeczywistości, gdy tak naprawdę obcuje się z samą powłoką. Przymiotnik jaki się stosuje w takich przypadkach to filisterskie.
To wielce odkrywcze zagranie - zlikwidować barierę między sztuką a życiem i "zobaczyć co będzie" - jest już przecież od miliona lat nienowatorskie, a wszyscy którzy tego próbują igrają z kategorią "reality show" i "wiadomości z kraju", to jest ze zjawiskami trwałymi jak sztuczne ognie w Sylwestra. A co będzie jak w filmie aktorzy będą starzeć się naprawdę? A co będzie gdy zamiast namalować kupę słonia farbą namaluję kupę słonia kupą słonia? A co będzie gdy cały koncept wykona za mnie tzw. życie, a ja tylko zrobię zdjęcia niedopałków rozrzuconych na przystankach? A co będzie gdy widzowie na seansie zaczną ziewać tak szeroko że zablokują się im szczęki i trzeba będzie wszystkich zawieźć do szpitala? Ja uważam że działalność artystyczna dzieje się na poziomie wyższym, a nie poziomie bezrefleksyjnego babrania się w tym co jest. Bo są tylko dwa kierunki, w górę, albo w dół.
Ponadto, w filmie tym zdarzają się dziwne dialogi, tak jakby to "co miało zacząć działać gdy będą na miejscu" zaczęło działać wcześniej, oto reprezentant:
MATKA: przez pół życia gromadziłam szajs, przez drugie pół będę się go pozbywać
SYN: na przykład?
MATKA: dwóch mężów, kredytu hipotecznego, pierdoletów(?), ubezpieczenia, podatku od nieruchomości, wadliwej hydrauliki. Od dziś będę mniszką. wybieram życie w celibacie
SYN: To obrzydliwe, mamo.
MATKA: ...zubożałej dziwki w wielkim domu - lepiej?
WIDZ: Przepraszam, ale czy nie wykracza pani poza konwencję językową kobiety z klasy średniej rozmawiającej z synem o trudnościach finansowych?
MATKA: Pierdolę ten szajs, nikt nie cię pytał, frajerze pompka. Bede gadać z dzieciakiem jak mi się podoba.Ten dyplom z psychologii to sztafaż.
SYN: To obrzydliwe, mamo.
MATKA: Obrzydliwe, obrzydliwe (gdera) co ty tam wiesz, mały zasrańcu. Zaraz poszukam... gdzie ja to mam... widzisz tego kostropańca w galanciaku?
SYN: To mój tata, mamo,
MATKA: To wcale nie jest twój tata. No i ty też nie jesteś moim synem.(do siebie) W całym tym szajsie zaczęło mnie się już pierdolić, kto jest ojcem mojego dziecka, a kto nie jest. Widocznie nie przepracowałam jeszcze tego w podjaźni wypartej. Pozmywaj te graty, żeby nie zawalały zlewu. Albo zostaw, ja pozmywam. (do siebie, z emfazą) Zubożała dziwka pozmywa te pierdolone pierdolety. Ale celibat, jak nadmieniałam, upatruję w tym szansę.
Jest też wspomniana już scena jazdy samochodem, kiedy to młody bohater wygłasza przemowę ("jesteśmy biologicznie zaprogramowani do cybernetycznego upgradu", "czytalem że w mózgu wydziela się dopamina gdy dostajesz esemesa", "siedzisz w tym smartfonie i nie jesteś w teraźniejszości" ) skierowaną do swojej dziewoi, a ona się wdzięczy straszliwie oraz informuje że dzięki wspaniałej technologii dowiedziała się właśnie, że jej koleżanka kupiła sobie ŚWINKĘ MINIATURKĘ i żeby on zerknął jaka fajna. I że ona TEŻ CHCE TAKĄ ŚWINKĘ. CO ROBI KAMERA? Kamera spełnia niewypowiedziane jątrzące pragnienie widza który TEŻ CHCE i w kadrze przez około PIĘĆ sekund widzimy telefon ze zdjęciem łaciatego zwirzątka, BEZ dalszego związku z fabułą. PAMIĘTAJCIE, pięć sekund z waszego życia pójdzie na świnkę miniaturkę. Należy zadać sobie to pytanie - czy chcę wraz z parą nastolatków amerykańskich przez 5 sekund oglądać świnię? Czy chcę wydać moje skrzętnie uciułane życie na tę właśnie oskarową scenę? Tego pytania mi gdzieś zabrakło.
Tak, nobo z czego składa się rzycie, jak nie z banalnych momentów, świnek miniaturek, przeżywanych na siedzeniach samochodu którym jedziemy z nikąd do nikąd. Dobrze że rerzyser nam to uświadamia. Możemy sobie wtedy uświadomić sobie i zapytać, czy wystarczająco celebrujemy te precjoza egzystencji czy też ćkamy je po zakamarkach naszej pamięci, by zaraz potem je zapomnieć. Film ukazuje nam równierz jak trudne jest życie dzieciów których rodzice się rozwodzą. Ciekawa jest jego relacja z ojcem muzykiem i jak jego dzieci słuchają skomponowanej przez ojca piosenki o nieudanym jego małżeństwie z jego matką i o jego przyczynach. Uwarzam że każdy ojciec który ma taką sytuację powinien napisać taką piosenkę i zagrać ją swoim dzieciom. Widzimy też jak jego matka dwukrotnie żeni się z mężczyzną alkoholikiem który źle potem traktuje ją i jej dzieci i swoje dzieci gdy ma. Zupełnie zgadzam się z podsumowaniem ogólnym napisanym na okładce że to jest portret wspaniałych relacji rodzinnych, zarówno jak i kapsuła czasu. Myślę że chociaż mieli oni trudne momenty, to możemy im zazdrościć fajnych ubrań i makijaży i polubić ich.
Dlaczego nihilistyczny: Jedynymi wartościami które w tym filmie się wyraziście pojawiają, są ukazane w komiksowy sposób wartości herbu strzelba & Biblia. I paradoksalnie, jedyny jakikolwiek zwrot w wartościach jaki wydarza się w tym filmie, to wątek latającego cyrku ojca pythona, który z respektu zapewne przed teściem ze strzelbą się stabilizuje, choć wydaje się być to zmiana powierzchowna. Jest tam scena gdy na pokościelnym spacerze niedzielnym na chwilę rozdzielają się ojciec i jego stare dzieci oraz nowa żona ojca z ich nowym dzieckiem(?) i stare dzieci ojca(?) dopytują się o ową zmianę postaw słowami pełnymi szacunku cytuję z pamięci "i co, zostałeś religijnym oszołomem?", na co ociec odpowiada "no co wy".
W końcowym zaś kwadransie matka dostaje nagłego skurczu mózgu, dokładniej w chwili gdy jej odchowany syn z właściwą dlań apatią zbiera swoje pierdolety(?) celem wyprowadzki na studia, skurczu o treści "i na po co mi była mi ta świnka miniaturka". Wspaniale, właśnie trafiłaś żeś na kluczowe pytanie, tak zwane egzystencjalne. Zbyt wiele opcji niestety nie ma, bierz dobrodziejstwo chrum chrum inwentarza, albo zakoleguj się z teściem męża i studiujcie święte księgi, albo wczep się w jakąś ideę (może być laryngologia) i trzymaj się jej, póki światełko nie zgaśnie, powodzenia.
Może to być jednak trudne, bo w tym pochodzie ku średniości żadna z tradycyjnych Idei (ta na P, na D., na R., na B., na W. ani nawet na S.) nie jest przedstawiona jako przedmiot czyjegokolwiek dążenia. Chcesz być wykładowcą? Po prostu dużo siedzisz z książkami przy stole w salonie. Chcesz być artystą? Dostajesz aparat, robisz zdjęcia, trochę dłużej zostajesz w ciemni. Nic ponad to. (Właśnie odkryłam niepisane motto tego filmu.)
Najbardziej mnie jednak zadziwia, jak to możliwe, że obraz przedstawiający w ciepłym humanistycznym oświetlonku ludzi kompletnie wysterylizowanych z wartości, poza tymi mechanicznie odtwarzanymi oder udawanymi, dostaje biegunki nagród i jest przedmiotem poważnego uznania. To jest najbardziej frapujące. Dotychczas, w tej kulturze, jak dotąd, od zarania dzieja, dodatnią ocenę etyczną (wprost lub kontra) otrzymywała postawa idealnie przeciwna, nawet jeśli równania tzw. życia nie miały rozwiązań w zbiorze liczb rzeczywistych. Ja odbieram to tak, jakoby mentalność gimnazjum, nadająca kształt kulturze internetowej, czyli wiodącej, została oficjalnie promowanym modelem umysłowym. Więcej o tym, być może, w następnym felietoniku.
*
Zawsze Istnieje Antidotum:
"Człowiek który poznał nieskończoność."
Dżeremi Żelazny gra samego siebie.