piątek, 8 stycznia 2016

Richard daj mi ten garnek


z serii: filmy na blue monday (który już niebawem)

Ostatnia miłość na ziemi, melodramat w koprodukcji duńsko-irlandzko-szwedzko-brytyjskiej-madagaskarsko-proxima centauri-konsorcjum galaktyczne-grenlandzko-duńskiej

[SPOILERY]

Znakomita komedia, polecam. Film planowany jako apokaliptyczny i, jak by to dyplomatycznie ująć, pozostawiający DOJMUJĄCE wrażenie, że bohaterowie filmu są także jego twórcami. Wszyscy mają to coś i jak bezradnie szukasz wzrokiem kogoś, kto tego czegoś nie ma, to spostrzegasz że jesteś sam. Bezdenna egzystencjalna samotność widza w obliczu znakomicie bawiącej się ekipy filmowej. Może to o to chodziło. (po argumenty bezpośrednie zapraszamy do 37 minuty, a po wyjaśnienie genezy filmu - 5:20) Wygląda na to, że ktoś kręcił klasyczny film amerykański o tajemniczej epidemii, ale podczas pracy nad nim zapadł na depresję i przestało go to wszystko obchodzić. 

W efekcie nie obchodzi to nikogo, ani filmowych epidemiologów, ani - w efekcie - widza. Nie szukają przyczyn, po prostu wspólnie wykluczają kilka możliwych wytłumaczeń "bo nie". A to? Też nie. Aha, to lecę. Może to minie. Spoko. Rozprzestrzenia się, ale nie jest zaraźliwe. Super, powiem im. Marszczenie brwi. Zamykanie z trzaskiem ważnych dokumentów. Otwieranie tychże. Chodzenie szybkim krokiem po korytarzach placówek opieki zdrowotnej. Na tym to właśnie polega. Muszę lecieć do pracy. Czemu cię nie było w pracy. Mam coś dla ciebie. Na widok faceta w szpitalnej izolatce: jestem epidemiologiem, dlaczego mnie tu wezwałeś. (Pamiętaj że jesteś epidemiologiem. Jestem epidemiologiem? Gdyby ktoś cię pytał, to jesteś epidemiologiem. Które z nas jest epidemiologiem? Tylko bez paniki. I tak dalej.)

To jedno. Drugie, że emocjonalnością bohaterów steruje maszyna losująca pod nadzorem komisji kontroli gier i zakładów. W efekcie pojawiają się sceny typu: on wyciąga oną na spacer. Trafiają na zebranie sekty ludzi tęskniących za lasem, moderowane przez artystycznie usposobioną kobietę ze skrzypcami przebraną za, o ile dobrze widzę, leśnego skrzata. To już samo w sobie jest ciężkie. Potem następuje rozwojowy dialog:
ona: co teraz?
on: możesz mnie zaprosić do siebie
ona: nie wiem czy to zrobię
on: zacznij iść w kierunku domu, a ja pójdę za tobą (ZACZYNA IŚĆ)
on&ona: (śmieją się, a maszyna wylosowała 3, 19, 48, 4, 6, 2)
(Mówiłam, że można było uratować ten dialog dodając "chyba cię pojebało, marynarzu", ale nie, macie co chcieliście)

Co tam jeszcze? Podbiegunowe światło, deszcz z węża, regularne przełomy emocjonalne, wszystko artystyczne, przecinane sekwencjami z banku zdjęć! Oraz narrator wypowiadający kwestie o wysokim poziomie ogólności. I miłość. Miłość zwycięży wszystko.

Warto o tym pamiętać w blue monday.

3 komentarze:

  1. A wiesz ze ostatnio mi wpadlo w oko ten film? Bo strasznie lubie wszelkie katastroficzne. Ale po kliknieciu wen i zobaczeniu oceny widzów (cos w stylu 1/45 jednej gwiazdki) jednak zrezygnowalam, bo akurat mialam ochote na jakis dobry film.
    Teraz widze, ze on naprawde katastroficzny jest ;)
    W planach na nastepny weekendd mam Sharknado. To tez bez watpienia 1/100 jednej gwiazdki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Eeeee, no nieee, ja nie chcę Cię zniechęcać, nieeeeee, to jest ostatnie co bym chciała:D
    (huragan rekinów... co? huragan rekinów co?? znaczy że rekiny spadają z nieba i przyp. przyp. osoby? takie dwa w jednym? wampiryczne rekiny-zombi spadające z kosmosu po zagładzie atomowej?)

    OdpowiedzUsuń
  3. PS. Ten film to nie jest "Megaszczęki kontra megamacki"(lektor)?

    OdpowiedzUsuń

Sądzisz coś o tym lub o tamtym? Uzewnętrznij się. (W pewnych granicach). (Czasem nie odpisuję, albo odpisuję po kilku latach. I takie tam) (Wiem że to nieadaptacyjne.)