niedziela, 6 listopada 2016
Owoce bez obaw, owoce
Zwyczajowo na wstępie wspomnę o tym w jakich warunkach kończyłam swój seans czytelniczy, bo to przecież też jest wycinkiem czasu, który stanie się zaraz kolejnym zaszuszonym liściem w albumie wspomnień. Kawa herbata zdążyła już dawno wystyc. Rozkoszowałam się nadejściem świtu, a zza okna dobiegało mnie kwilenie eskadry skowronków zwanych także wysłannikami dnia. Zziębnięte kończyny okryłam kocem, a głowa lampki nocnej stanowczo chyliła się do zasłużonego snu. Nagle zorientowałam się że skończyły mi się ciasteczka. Wiecie, te pachnące cynamonem, hojnie inkrustowane rodzynkami i bakaliami maluteńkie cuda sztuki cukierniczej które umilają każdemu jego gorycze dnia powszedniego. Pomyślałam: "O nie, czyżby problem z aprowizacją stanie okoniem?" Ale nie pozwoliłam by problem ciasteczek stanął na przeszkodzie pomiędzy mną a szczytowym osiągnięciem prozy literatury XX wieku. Czym więc naprawdę jest powieść Tomasza Mann "Czarodziejska góra"? Dobre pytanie. Jest to złożona historia złożona z wielu mniejszych historii, którą uważny czytelnik musi poskładać w swej głowie. Gdy wypakowywałam gruby tom z objęć paczki pocztowej, przeszywała mnie niepokojąca myśl, czy tak drobny druk nie sprawi że zacznę prześlizgiwać się wzrokiem, zamiast uważnie chłonąć prozę mistrza. Bez obaw! Moje obawy okazały się płonne. Tomasz Mann doskonale zna się na rzeczy i udowadnia to w każdym paragrafie. Historia Hansa Castorpa, przystojnego inżyniera i konstruktora mostów w wielu miejscach przypomina każdemu jego własne życie. Któż przecież nie chciał czasem schronić się na szczycie góry z kubkiem parującej aromatycznej gorącej świeżo zaparzonej kawy i przytulnym kocem którym marzy się tylko żeby się owinąć i na kilka godzin zapomnieć o nurtujących wymaganiach współczesnego świata. Tomasz Mann pisze nie tylko o mnie, ale i o sobie, o was, o nas i o nas w nas. Całość okraszona jest swoistym humorem który sprawia że po prostu wybuchamy śmiechem na zabawniejszych fragmentach, to na przemian zapadamy w refleksyjną zadumę. Na szczęście czytelniczy wysiłek zostaje nagrodzony, gdy przewracamy ostatnią kartę stronicy, wiemy już wszystko co chcieliśmy wiedzieć, a zza obwoluty dobiega nas dobrotliwy uśmiech autora. Dalszą część historii dopowiadają już skowronki i poranna wyprawa do lodówki. Po co? Po bezglutenowy jogurt naturalny i garść owoców leśnych, oczywiście! Warto zdrowo zacząć dzień!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
zostałam fanem (fantem?) Twej recenzjonalności : ]
OdpowiedzUsuńTwój dobrotliwy uśmiech przekonuje mnie o tym.
OdpowiedzUsuńHy hy hy :D
OdpowiedzUsuńAutor droczy sie z czytelnikiem wartkimi monologami, skrzacymi sie od blyskotliwych spostrzezen i celnych uwag wbijanych, niczym brylantowe szpilki, w kolnierz spoleczenstwa. Nawet nie zauwazymy kiedy mija nam milionpiecsetstodziewiecset stron mysli wylatujacych spod kocka z wielbladziej welny, lub z wnetrza kraciastej marynarki. Doskonala zabawa dla wielbicieli wartkiej narracji!
Wlasnie widze, ze dwa razy uzylam slowa "wartki", powtarzam sie, to niedopuszczalne. Zmienmy ostanie zdanie na "Doskonala zabawa dla wielbicieli dynamicznej narracji, pelnej nieoczekiwanych zwrotów!"
UsuńKołnierz społeczeństwa! Co wy tam ćpacie?! (ćpicie?)
Usuń(W drugim zdaniu proponuję scalić na "dynamiczne zwroty narracji")
Byc moze tylko ćpiąc (i to ostro) bylabym sie w stanie przebic przez ta góre bez kartkowania.
Usuń(jestem za)
jakżeż on ten fridrich się zwie, com go czytała ostatnio, on tez się powtarza, więc nie bój diabła! : ]
UsuńRylski! zwie się on rylski i się powtarza np ze słowem bezradny/bezradnie niemożebnie na pierwszych dziesięciu stronnictwach
Usuńbiedny fridrich! Taki straszliwie, obezwladniajaco bezradny!
Usuńchciał tym wyrazić bezradność! na pewno!
Usuń