Dzisiaj kuchnia poleca:
Jeden wiersz Mirona B. oraz notatki własne.
Dzisiaj doszedłam też do wniosku,
że Białoszewskiego dobrze się czyta przy obiedzie.
I że nie jest to poeta dobry do intelektualnych zatwardzeń,
tylko właśnie poeta codzienny, przypralkowy, przytalerzowy,
i nie należy go patroszyć, na siłę rozumieć, tylko tak, poczytywać, nad kompotem.
Mam jakieś mętne wspomnienie z lyceum jak siedzimy nad jakimś wierszykiem made in Białoszewski który wygląda pewnie jakoś tak (luźna wariacja)
ąc ęc
szur mru
a ona nagle hyc hyc
i pranie odwisło
mr. polonista grzmi: "no i o co w tym wierszu chodzi?! kto wie?!! "
a wokół afazja na masową skalę
nikt nie wie bo o nic nie chodzi
Wypada mi się (jako miłośnikowi Mirona Białoszewskiego) zgodzić i podpisać pod refleksją powyższą wszystkimi ośmioma skrzydłami, tymi uzbrojonymi w Urzędowe Insygnia i Specjalistyczne Instrumenty Badawcze, i tymi znad talerza i garnka! Tak należy czytać tego panie poetę. Jako żywo.
OdpowiedzUsuńAle posunął bym się nieco dalej i rozciągnął uwagę powyższą na wszelką poezję, także tę bardziej niebotyczną. Bo trzeba czytać, a nie nie czytać. Bo trzeba czytać, a nie przekładać na wyciągi i bilingi w postaci "znaczenia", "przesłania". Trzeba czytać, a czyta się nad zupą i w przerwie między drapaniem się a odkurzaniem. A wiadomo że nikt przecież nie czyta "poezji" (Samo to słowo jest już zużyte, źle nacechowane, uprzedzone i uprzedzające...) - i to częściowo dlatego, że nabożny, pokłonny przymus się włącza.
No dobra, niby trzeba czasem ... eee... wysiłku,skupienia,trarara... ale ...poza tym, tak w ogóle....
.......a już Białoszewski...
...