"One of chief things which my typical man has to learn is that the mental faculties are capable of continuous hard activity, they do not tire like an arm or a leg. All they want is change - not rest, except in sleep."
jakiś Bennett
"One of chief things which my typical man has to learn is that the mental faculties are capable of continuous hard activity, they do not tire like an arm or a leg. All they want is change - not rest, except in sleep."
jakiś Bennett
Miałam to pisać, ale zdecydowałam że nie będę. Vanitas vanitatum. Na okładce zdjęcie od NASA. Tytuł w tytule.
-----------------------------------------------------------------
"Naszym prawem jest pozostać w przestrzeni
W odległości od swiateł i cieni."
Ich Troje "Prawo"
"Beautiful view...magnificent desolation"
"Piękny widok..wspaniałe pustkowie"
Edwin Aldrin, drugi człowiek na Księżycu
Przypomniałem sobie nagle jak kiedyś, mój całkowicie wyimaginowany ojciec, w pewną noc ciemną jak delyrium, zamachnął się na sowity kwadrant nieba i oświadczył uroczyście: "Kiedyś, synu, to wszystko będzie twoje."
Byłem w 783 generacji tych, którzy wyszli z wirtuala. To było jak drugie wyjście z wody. Wrażenia nie do opisania. Podpiąłem się pod wcześniejszych, nie chciało mi się samemu od nowa rzeźbić tej całej infrastruktury, ani nie chciało mi się czekać, aż chirurdzy przestrzeni wykroją mi zamieszkiwalną rozmaitość. A przestrzeń sama w sobie jest dzika - o, to nie jest zajęcie dla słabeuszy. Lokalnie deformuje się, rozpełza, skrapla w lustrzane odbicia, transformuje w nieskończone makarony, w wypustki w kształcie cygar, we wpadające na siebie ślepe glizdy, więc wziąłem to co było.
Kawał skały w układzie podwójnym wokół jakiejś przeciętnej gwiazdy. Jest rotacja jest akcja. Czerwone światło, doba 12-godzinna, w naszych organach dysznych wysokoprocentowy metan, w naszych żyłach czysty wanad. Wszystko to lepsze niż wielkie ostateczne nudziarstwo. Oni tam przekomputowali, że jesteśmy szaleni, nieobliczalni, psujemy im równania i jak chcemy, to możemy spadać, droga wolna. Gdzie oni są? Siedzą w samym polu, poniżej progu materializacji. Misie-oszczędnisie. Kontemplują siebie i kontemplują swoje możliwości. Obliczają, tworzą modele, niszczą modele, cyzelują detale, tworzą, niszczą, tworzą, tak się zabawiają. Struktura rzeczywistości została poznana na wylot, przenicowana i zrozumiana. Tam dalej nic już nie ma. Oni są chłodne cywilizacje obfitości i kontemplacji. Sami w sobie rozgałęziają się w nieskończoność pomnożoną przez nieskończoność, ich ślad znaczą porzucone nieskończoności, walające się jak foliowe worki na poboczach tzw. dróg miliardy lat temu. W międzyczasie wymarły dinozaury i ostatni dentyści, oraz ludzkość.
Dlatego zdowngradowałem się, przyograniczyłem, wcisnąłem w coś i oto jestem. Komitetu powitalnego nie było, jedynie rozbielająca się szarość, z której chyba się wyłoniłem. Nie ma tej pewności, gdy się jest jednocześnie magikiem i królikiem z kapelusza.
Dotychczas lecieliśmy na silniku ciekawości, ale wiemy już wszystko, zamieramy, zwalniamy...
***
Niebo poszarzało od przelatujacych dronów, sensodronów, rododendronów, dronów pocztowych, wielokrotnie shakowane drony sziegowskie, bezszelestne drony wojskowe o skrzydłach z holojedwabiu, nieposłuszne i zerwane z uwięzi, zasnuły niebo z niepokojącym metalicznym poświstem. Qwerty zaciemnił powłokę i wyłączył okno.
Podróży kosmicznych od zawsze nie odbywa się statkami kosmicznym, to znowu artefakt waszego myślenia analogiami. Wasza prostoliniowa futurologia, wasze wynalazki - wasza dżuma (ostatecznie - do kogo ta przemowa?). Statkiem kosmicznym to możecie sobie przelecieć z jednego końca piaskownicy na drugi. Oni na początku zawszy zastanawiają się, czemu nikt im nie ląduje, nie przelatuje po nieboskłonie. Żadnych próbników ani kapsuł, a jeśli już, to wyjątkowo dyskretni, gdzieś w zbożach stanu Idaho demonstrują swe możliwości ludziom zupełnie nieprzygotowanym na takie widowiska.
Była taka cywilizacja - wg notacji desymetrycznej - h-35Hx. Na początku leciała podobnie do naszej, ale się zacięła. Nie dali rady wymyśleć silnika, a w kosmos im się chciało, oj chciało. Przez 1500 lat pracowali nad skafandrem kosmicznym dla konia. Nieczęsto się widuje takie manowce perwersji. Koń w kosmosie. Karmienie konia w próżni. Sztuczne problemy rodzą następne sztuczne problemy. (Gdzie takie ośmiooczne mackogibkie dobyło ten protekcjonalny ton?)
Nie podróżujemy, zwozimy wszystko do siebie. (Słyszę odpowiedź, nie słyszę pytania) Tworzymy sobie nieinwazyjną kopię w czasie odgałęzionym. Całe wszechświaty z dostawą do domu. Możesz splątać taki obszar jakiego akurat potrzebujesz. Nie będziesz przecież mapował połowy wszechświata gdy chcesz zbadać glony i porosty na jakiejś zapomnianej przez system planecie. Działania na kopii nie wchodzą do rejestru.
Żeby było ciekawiej, zmienił się w jowialnego ojca rodziny w siatkowym podkoszulku. Jak zapewne wiesz, synu, cywilizacje orientują się wedle entropii. Mówię oczywiście o prawdziwych cywilizacjach, nie o tych biedakach z protofaz, co to w pocie czoła wydobywają swoje iły i rudy. To są brudne rzeczy, my tego nawet nie zaliczamy do.
Nie chciało mi się tego słuchać.
Ale to prawda.
Co prawda, to prawda.
Najpierw sondujemy przez ewaporytkę, mikroskopijną czarną dziurę, czy w podprzestrzeni isnieje akuratny układ włókien. Pewne pola muszą iść pod pewnym kątem do innych pół i pewne parametry muszą być dopasowane do innych parametrów. Jest na to wzór: (nieczytelne)
Potem otwieram kopię, wytyczam obszar (wszystko to w czasie odwróconym), i cały układ jest stabilny przez iloraz energii i masy (plus jedna stała, którą pominę dla klarowności wywodu). Można wchodzić, jak to mawiamy. Wchodzi się oczywiście też jako kopia. Było paru kretynów co weszło w oryginale, ale nie będziemy ich tu omawiać.
Było cicho, symulacja bezszelestnie obliczała chmury, krowy i łąkę. Błędy korygowały się same, jeszcze przed swoim własnym pojawieniem. Krowa wyszła trochę przypudrowana łatami za mało losowymi. Zapomnieli o naszym specyficznym apetycie na chaos. Delikatny wietrzyk rozwiewał mi grzywkę której nie mam, ale zaraz mogę mieć. O już mam.
Ci akurat swojego eksperymentatora wychwalają pod niebiosa
Miałem sny. To wysoce niemodne mieć sny w XXVII wieku. To tak jakby wkroczyć w garniturze z kevlaru na zebranie genkorpo bez logowania na krypto i z bukietem polnych kwiatów w ręce.
Śniły mi się wielkie stalowe rulony, niemożliwe do zaistnienie fabryki produkujące części do fabryk do fabryk do fabryk, dziwne groźne.
To była jakby wiadomość. Z planety szarpanej tornadami, skalistej ciemnej nocy duszy, gdzie nawet niebo było wiecznie nieprzyjazne, wiecznie zaćmione duszącym pyłem. Co z nim, dostał jakiś promocyjny talon z piekielnego biura podróży? Kto wchodzi w oryginale na 4652f?
Symulacja zaczynała się rwać. Przeciągał głoski, chwilami brzmiał metalicznie, zwieszki, coraz więcej zwieszek. Coś chciał mi przekazać, ale co, co?? Niknął, zamrożone klatki, trójwymiar zredukował się do fototapety, a ta do dwubitu.
Wlazł w oryginale, nie będę go ratował.
Przyczynowość zaczynała się rwać. W nowym zeszycie znalazł czyjeś zapiski.
Oglądałem kiedyś na szkoleniach historycznych jak dzielny podróżnik który utknął w jaskini musiał pozszywać sobie rozciętą łydkę. To typowe dla dzielnych podróżników, że muszą się sami w niesprzyjających warunkach nareperować. Zacząłem więc tę pedantyczną rozmowę z samym sobą. To mnie utrzyma w jako takiej formie, zanim będę mógł znowu zmapować jakiś kubik. Na spacerze w wąwozie pełzał mechaniczny kadłubek - moze sonda, może przebitka z symulacji obok - kto to ma wiedzieć? Wiatr odgwiezdny wymusił zwiększenie siły osłon, buczało od tego w uszach. Ale skąd idzie ten czarny dźwięk? Odwiedziłbym jakiegoś sąsiada, gdybym go miał. Gadanie do siebie stało się powszechnym stylem bycia już eoktony temu. Ci co nadejdą po nas nie będą już nawet tego potrzebować. Dlatego właśnie wszechświat milczy - samowystarczalność i samowiedza. Struktura rzeczywistości została poznana na wylot, przenicowana i zrozumiana. Tam dalej nic już nie ma.
Na poprzednim mapowaniu widziałem tych co grzebali przy własnym doborze naturalnym i rozregulowali wszystko do cna, może to ich spadkobiercy? Drobne błędy lubią się kumulować, dorośleć i potworzeć. Dostępny dla oka krajobraz wypełniali ich kostropaci potomkowie, półmechaniczne kadłubki podrygujące w wąwozach, wszystko absolutnie bez sensu; tu i tam coś pełzało, bez oczka, z oczkiem za dużo, coś się za tym ciągło, ni to ogony ni to przedłużacze. Stężenie kretyństwa przekroczone wielokrotnie, wiecie o co chodzi. W odniesieniu do rzeczywistości mam swoje ulubione poziomy fantazji rozmachu, ale to była już przesada.
Mój dziadek, genetyczny już replikant, jako dzieciak sam naprawiał kwantorki, zamiast jak wszyscy rejestrować je do serwisu i patrzeć jak odfruwają z trawnika. Swoją osobą przypominał niesamowicie mądre i skomplikowane księgi w których jakieś dziecko potraktowało naukowe diagramy jako kolorowanki.
Powoli naprawdę przestawały mnie obchodzić ich fabryki szwegonów, ich machilaryczne obwodowe sprzężalnie i rozprzężalnie, szwalnie, farbiarnie, nędza dreszczu emocji przy nieuprawnionym fasetowaniu, nawet już nie pamiętam co to wszystko znaczyło. Która to już planeta z której odklejam się na wieczne błogosławione zawsze.
Jego ojciec pisał arcydzieła, tyle że w martwym języku.
Jego ojciec miał kopalnię węgla i przedsiębiorstwo naftowe - te klimaty.
Widziałem przez warstwy czasu, jak pewien nieszalony naukowiec, szukając rozwiązania, mozolnie przetasowywał stosy abstrakcji (w tym ujęciu podobne do stert ubrań do prania). To oddalał się, to przybliżał do właściwej odpowiedzi, a rzeczywistość drżała, przeczuwając nadchodzące odsłonięcie w dezabilu, a poza tym było dość zimno.
Wszedłem jej na soft-disk i przejrzałem foldery: logistyka, wstęp do magii, kuchnia indyjska, poradnik majsterkowicza, Tomasz Mann, zupy. Dziękuję, postoję, a może nawet poleżę.
Przyczynowość zaczynała się rwać. W nowym zeszycie znalazłem czyjeś zapiski, konkretnie niezidentyfikowane szczątki poematu barokowego z XVI wieku zaczynające się od Czy wiesz o miła, że gnijące śledzie świecą?
Wysyłali w kosmos płytę za słowem "pokój" recytowanym w 40 językach prowadząc jednocześnie 50 mniejszych i większych wojen oraz całkowicie ignorując i depcząc butami po małych robaczkach z gatunku Nitidulidae pracowicie układajacych im raz w roku na piasku twierdzenie Pitagorasa z wyrzuconych przez ocean drewienek.
Dowiedziałem się przypadkiem, że istnieją wszechświaty aprzyczynowo-skutkowe, gdzie cała pula rzeczywistości jest losowana za każdym razem i momenty nieskończonych absurdów przeplataja się z momentami hiperbolicznych idiotyzmów, ale raz na wiele milionów zer zdarza się sytuacja że wybrzmi tam nagle kilka taktów muzyki lub w przelocie w odbiciu nieba w kałuży pojawi się olśniewający detal obrazu, jakaś damska rękawiczka namalowana z niepraktyczną szczegółowością, ale już w następnej chwili oceaniczna fala kretyńskiego przypadku zalewa i pochłania ten skarb.
Mogła tam mignąć nikomu, przez miliardową część minuty, dajmy na to, pierwsza panienka zrealizowana w planetarnym programie in vitro, optymistycznie siedząca na wzorzystej wyzwolonej kanapie, nad którą umieszczono kolekcję talerzy z podobizną Elvisa Presleya. Miliard godzin obok pani Savoy pisze na mokrym papierze skargę do architekta, że dom przecieka, na ciemnozielonych liściach drżą krople deszczu. Za tym hektoplexy bezsensu, a po ułamku sekundy na chwilę rozjarzona słońcem polana, na której niespłoszony ptak przygląda się sobie. I znowu długo, długo, bardzo długo nic.
A potem było jak zwykle gdy psuje się statek kosmiczny.
Wszystko pada i zostają tylko automatyczne gadaczki.
There's no reason to panic.
Nie ma powodu do paniki.
Ale od początku.
Tu analogia się urywa i dalej musisz iść sam.
Cywilizacje początkowe potrzebują ciepła. Grzeją się przy swoich gwiazdach, grzeją przy ogniskach. Wyższe są zimne, abstrakcyjne i niepojęte. Oni chaos mają pod kontrolą, w generatorach; jak mówi przysłowie "Miejsce chaosu jest w generatorze". Należałem do wyższej, to by była głupota ładować się bez backupu w te miejsca gdzie trzeba wydzierać energię z drewna, węgla czy atomu. Trudno to sobie wyobrazić: kopcące polana, dymiące piecyki, a w nich sprasowane wieki temu dinozaury i paprocie. Jak wprowadzałem to do rejestru, to nawet najgłupsza sztuczna inteligencja nie chciała zaakceptować mi raportu.
Coś tam było za kamyczkiem, kamyczek za kamyczkiem. Odplątujesz i kasujesz. Działania na kopii nie wchodzą do rejestru.
Przed startem ich pierwszego statku chodzili wymiotować na zmianę. Konsekwentnie udają że wiedzą co robią. Pierwsza i tak poleciała małpa.
Do not lose the light.
Warstwa ukryta.
Podlegałem magii bocznych uliczek, miejsc gdzie można uzyskać leniwy przekrój przez wszystkie stadia rozwojowe tego gatunku. Ten sam deseń, nieuchronna triada w skladzie: zaskoczone, opalone dzieci w epicentrum swojego dzieciństwa; babcia wolno pełznąca poboczem (jej pełne obowiązków życie powoli zbliża się ku końcowi, ale nie może go doścignąć) oraz nieunikniony adolescent na motorowerze.
Dzikie chaszcze z pasją zarastały wszystko. Kogo jeszcze spotkam. Obowiązuje transport rowerowy. Hałda albo wysypisko popiołu. Za nią jakby pół ciężarówki. Małe domki dorobione do innych domków na różne chałupnicze sposoby. Drewniane przybudówki w kolorze trującego błękitu - także mające prawo do szczęścia. Stosy drewna zapobiegawczo gromadzone na zimę. Cała moja doczesność - tu, na tej kupie. Niosący ulgę prześwit w dalekim zagajniku. I dwa bezpańskie psy (czarny i łaciaty) - formalni właściciele tego burdelu.
Monstrualne aberracje
Niejedna myśl się nasuwa gdy patrzy się na pradziadków "Wy tak na serio?". Czas odbiera powagę, odbierze i nam.
Poza tym zwiedziłem Freetown, znane jako miasto niewolników. Te małe ludziki z oddali wydaja się jeszcze mniejsze. Wiśnie dojrzewające na starym drzewie z odroczonym wyrokiem. Gnie się ku ziemi, gałęzie powykręcane, brzydkie, ale wciąż rodzi.
Zasypiałem wtedy wpatrzony w konstelację diod z moich urządzeń. Wieki temu doznałbym może dreszczu związanego z astronomicznym skojarzeniem, ale już bardzo dawno temu w tej dziedzinie pasterzy wyparli docenci z obsesją miejsc po przecinku. Obecnie nie ma nic mniej romantycznego niż rozgwieżdżone niebo.
Wiódł życie poprawne, czasami tylko niejasno podejrzewał, że nic o tym życiu nie wie, że wykonuje tylko zewnętrzne formy składające się na ciąg zachowań który pewnego dnia zakończony zostanie uroczystym złożeniem do trumny. Bazylika w kolorze lodów pistacjowych, młody ksiądz, pachnące kwiaty nieświadome swojej roli, w centrum główny aktor, który jednak nie bierze w tym udziału, a na zewnątrz stare dobre gwarne życie.
Zaparowana szyba zmiękczająca zarysy świata oświetlonego zawsze tym samym rzeczowym światłem od którego drętwieją oczy.
Przed wyjściem zapamiętał sobie, sztuka dla sztuki, układ pieprzyków na owłosionej ręce. Układały się akurat w gwiazdozbiór Andromedy, gwiazdy w służbie mnemotechniki.
Zapamiętało mnie 15 kamer i żaden wirtulant.
Don kiszoci, układacze puzzli, wrogowie chaosu, dozorcy, renowatorzy, pobielacze.
Ze ścian patrzyły niepokojące bohomazy. Nie żeby nawet portrety pozbawionych poczucia humoru przodków w wełnistych, na bieżąco zżeranych przez mole kamizelach. Raczej bardziej wizualne konwulsje, które ktoś chciał szybko skończyć, na odchodne dorzucając figurę o znaczeniu symbolicznym, jakiegoś konia w kapeluszu, ażeby przywiędłym umysłom właścicieli zadać całożyciowej rozkminy. Dlaczego koń w kapeluszu. Co symbolizuje ten koń w kapeluszu. Bardzo zabawne koń w kapeluszu. Przejdźmy do jadalni.
Ich mieszkanie wyglądało jak docelowy przystanek dla duszy która błędnie zinterpretowała termin oświecenie i reinkarnowała jako żyrandol. Każdy przedmiot miał tam wyznaczone miejsce odbywania dożywotniej kary pozbawienia wolności. Ceramiczny dzbanuszek na kominku nie mógł nigdy, nawet we własnym dzbanuszkowym śnie, zawędrować do łazienki stylizowanej na grobowiec faraona. Miejsce kryształowych wazonów było w kredensie i nigdzie indziej. Przestawienie choćby jednej porcelanowej świnki zapoczątkowałoby kaskadę destrukcji która zredukowałaby cały wszechświat do czarnej kropki na tkaninie czasu. A na środku stał niedopieszczony błyszczący fortepian, na którym ostrożnie grano dwa razy w roku. Wyobrażam sobie te melodie.
Kolejne miejsce gdzie doraźny cel nie istniał, to mi zawsze zamula cały serwer, takie quasilosowe podrygi. Zaczęło falować. Porcelanowe świnki, misie pluszowe, konie w kapeluszach, platynowe napierśnice, papierośnice, haftowane portrety śledzi, ceramiczne tysiącletnie słonie w złoconych nakolannikach, zdaje się że kredens mnie goni, pogubisz wszystkie wazony, bracie. Z tego co widzę napierdalają na mnie wielkie dzianinowe króliki, dosyć tego.
Nie lekceważ nas, dzianinowych króliczków i ceramicznych słoników, nie pogardzaj nami, słyszę na odchodne. To my łagodzimy kanciastość bytu. Gdzie takie wielkie dzianinowe dobyło ten pedagogiczny ton?
Głupi żart po którym ktoś krótko się śmieje i ktoś długo płacze.
Na ścianie portret jakiegoś zadzierzystego dziecioroba-hobbysty z miną niewiniątka. co przyjął dla niepoznaki minę niewiniątka
Wysyłają swoje misterne na pajęczych nóżkach próbniki i tacy są potem dumni z siebie. Można ich poznać z daleka.
Rezydował tylko, bardziej jako atrakcja turystyczna niż całościowa osoba. Miał oczy jak okna bez świateł i woniało od niego spalonym plastikiem. Miałem nadzieję że nie jest maszyną. Był.
Z tamtego wejścia pamiętam tylko białe plastikowe krzesło z tych najtańszych, porzucone na środku ogrodu, moknące w procesji deszczów. Kto się za nim ujmie gdy nadejdzie sąd ostateczny krzeseł ogrodowych?
Odjechałem z zoomem do końca i ujrzałem znajomy, ale zawsze obcy widok: zamrożone w czasie uniwersalnym przypominały zamarznięte tulipany, półprzezroczyste na brzegach, inkrustowane na krawędziach rubinami najstarszych gwiazd (och, czyżbym został poetą). Rozwidlające się wydmuszki uczynione przez szalonego lub wystarczająco pijanego szklarza (z czasów gdy ten wyraz jeszcze coś znaczył), wyrastały jedne z drugich, rozgałęziały się po wielokroć - wszechświaty.
I przez chwilę walczyłem z potrzebą zlokalizowania w tym siebie, wiedziałem że gdzieś tam jestem, że gdzieś wije się spagetti moich losów. Plątanina bez początku, sensu i końca.
Siedział sam jeden na 8124d, pierdolony mały książę. Nie chciałem się w to plątać, ale coś mnie przyciągało. Wewnętrzny zew maskowany wyciem. Wybrałem na początek średni kubik.
-Słyszysz mnie?
Nie słyszał. Główny zalęgacz tej planety. Komunikował się za pomocą wyrafinowanych aluzji wydrapywanych szyfrem na gładkich białych kamyczkach, zakopywanych trzy metry pod ziemią w losowych miejscach. Musiałbym mieć ze sobą jakąś świnię od trufli, może by wywąchała wiadomość. Poza tym był dobrze zamaskowany, trzy okrążenia tam spędziłem i nigdy go nie spotkałem.
Albo inne. Z tamtego wejścia pamiętam tylko białe plastikowe krzesło z tych najtańszych, porzucone na środku ogrodu, moknące w procesji deszczów. Kto się za nim ujmie, gdy nadejdzie sąd ostateczny krzeseł ogrodowych?
"Czegóż się spodziewać po kilku nędznych drutach"
Pewne skłonności umysłowe pchnęły mnie
Stworzył ich ten nieprzeparty pociąg do luster.
Rozszyfrował wszystkie zależności: pozorny sens nie miał sensu.
Kolejne miejsce gdzie krzątają się don kiszoci, układacze puzzli, wrogowie chaosu, dozorcy, renowatorzy, pobielacze.
Jechali w niepotrzebne odwiedziny do jego matki, pociąg za dziesięć dziewiąta. Poszli jeszcze do sklepu z gwoździami i po pakunek do krawca. Poganiał ją i nie wiedział że obtarła piętę. Widziano ich potem jak odjeżdżali, jedno z płaczliwym wyrazem twarzy, drugie przytłoczone obojętnością wszystkiego co widzialne i niewidzialne. Ja też tam byłem, ukryty pod postacią podróżnego stoliczka. Zna się ten typ, ci co wyglądają na nieszczęśliwych już na zdjęciu ślubnym.
Przypominał mi się pewien oświecony chłopoman i jego małżonka-torpeda. Ona w obszernym prawdopodobnie worku na ziemniaki, on stojący przy niej niczym samozwańczy dozorca składu broni, a obydwoje z wyrazem twarzy przechodniów którzy zmęczyli się wracając z targu. Może to nawet lepiej, demonstrować prawdę od początku. Powiedzcie to im.
Pod A6 stacjonuje glonowaty były nadpułkownik szklanej floty anihilacyjnej - tak się przynajmniej przedstawił za pomocą trzech warstw tłumaczy. Mogły zakraść się jakieś nieścisłości - tak się pocieszałem. Nadpułkownik wyrzekł "wątpliwość poddaję nad czas, w przód, egzystencja" i okrył się galaretowatym obroślem. "Pewnie boi się że wyschnie". Co robił w wirtualu to wiem - pewnie nic nie robił. Z gadki wyglądał na pochodną czwartego stopnia, nic szczególnego. Czas kończyć ten wieczorek zapoznawczo-pożegnawczy.
Miałem wrażenie że moja materializka jest zdjęta z autentyka, a nie świeżo dziergana, czułem jakieś zatęchłe kąty czyjejś używanej osobowości. Jako korpoosoba rozdzieliłem się na dział zasobów nieludzkich i radę zarządu. Zbilansowane rozwidlenie jaźni wytrychem do sukcesu. W zeszłym kwartale nie wykazałem zysków. Księgi na przyszły kwartał były jeszcze nieaktualne. Podejrzane transakcje wyglądały na legalne.
Coś się zmieniło. Próbowałem różnych skrótów i haków, nigdy nie miałem problemu z odplątaniem. W korytarzu natrafiłem na samego siebie, szedł prosto na mnie. Kiedy się tak postarzałem, lewe ramię wyżej. wiedziałem że to też ja, rzeczywistość stawała się lustrzana. Kim był on, kim byłem ja.
Było to istnienie podtrzymywane sztucznie.
Obudziłem się w straszliwej samotności. W tej pustce nigdy nie było i nie ma żadnej odpowiedzi. Tylko ta pustka która chciałaby, żeby mnie nie było.
Ale ja jestem.
"Książka jest w sumie sympatyczna (...) ale przeczytałem ją w 15 minut, a od książki za 28 zł oczekiwałbym jednak trochę więcej treści (...) bo dla mnie taka ilość treści jest warta maksymalnie 15 zł."
Na całych jeziorach - ty
W bezkształtnych gaciorach - ty
W lnach i kąkolach - ty
Od Chin do Terespola - ty
Półnagi w szafliku - ty
W dziurawym ręczniku - ty
I w wierzbach w zaskrońcach
Od początku do końca - ty
Duchota i słońce, żar
Nagości ułudny czar
Na świat pchają się stale
Poczęci w upale
W mym sercu - ty
Zawsze ty
A w cieniu kto stoi - ja
Kto kleszcza się boi - ja
Kto kompot wypija - ja
Kto pływać nie umie - ja
A kto latem się poci - ja
Kto wypadł z hamaka - ja
I kto czeka z mizerią
Wieczorem we wtorek - ja
Gorąco i duszno mi
Komary chcą mojej krwi
Obtarły mnie całe
Nowiutkie sandały
Kto w plastrach ma serce - ja
Jednak ja
---------------------------------
ps. jeśli nie wiesz o co chodzi, wrzuć w google pierwszy wers.
"Szykowny jak on! Nowoczesny, nieco owocowy i rozłożysty. Najpierw on, a potem jego właściciel, odeszliście, ale ślad pozostał. Nie dla dżinsów. Zdecydowanie do diamentów, a przynajmniej ich fragmentów."
Powyżej - opinia w sklepie pod perfumami, automatycznie tłumaczona z języka niewiadomojakiego. Kiepski tłumacz automatyczny jest już rzadkością, dlatego należy celebrować takie kwiaty jak ten. W Terminatorze Gołąbku jest fragment z automatycznego kiepskiego tłumacza: "I ciągnik chciwi. Słonie po geście pokory łapie mały wentylator nagle. Nie rozumie świata." Poniżej staroć z mojej kolekcji, automatyczne tłumaczenie ze strony randkowej, fragment w którym kandydat się przedstawia.
"Ja nakreśliłbym się jak: Ogniskowany i kierowany z jakimiś rzeczami w moim życiu. Ale z moimi przyjaciółmi ja zwykle odpoczynek. Ja lubię sportu ale głównie surfing i snowboarding. Ja także involved z końmi większość mojego życia. Ja przyjaźnię się bardzo szczelnie z moją i rodziną. Które ludzie czytują odprężone i trafiają porozmawiać. Dopuszcza siebie dostać zmysł innej osoby dla obu ludzi.
Ja nakreśliłbym się jak: Wesołe rozmieszczenie, na zewnątrz zrobić większość życia, kochają outdoors, dobre jadło, rozmowa i wino, fotografia dostępna później na szeregowcu galeria. Mrożony na zewnątrz. Kawa albo odprężony napój. Odpoczynek je gawędzenie i deliberują frasunki świata. Albo na mającym na sobie wypadku śledzonym przez goździk i pogaduje."
opinia pozakupowa pod sprayem odstraszającym koty:
"Nie jestem do końca przekonany, że ten preparat zniechęca kota. Może po prostu mój kot jest bardzo zdeterminowany."
po prawej stronie------->odświeżone negatywy, wszystkie w jednym miejscu-------->